Śmierć Jessego Livermore’a - odwiedzamy miejsce ostatnich chwil legendy Wall Street
Jesse Livermore, jeden z najbardziej legendarnych spekulantów w historii Wall Street, zakończył swoje życie w tragicznych okolicznościach. Znany z ogromnych fortun, które zdobywał i tracił z niezwykłą intensywnością, Livermore odebrał sobie życie w eleganckim hotelu przy Piątej Alei - The Sherry-Netherland. Pozostawił po sobie list pożegnalny pełen żalu i rozczarowania, w którym przyznał, że jest „porażką” i „zmęczony walką”. Historia jego spektakularnych wzlotów i upadków, przypominająca dramatyczny scenariusz filmowy, znalazła swój tragiczny finał 28 listopada 1940 roku. Ponad 80 lat po tych tragicznych wydarzeniach postanowiliśmy zobaczyć jak wygląda ten hotel dzisiaj i czy znajdziemy w nim ślad tamtych wydarzeń.
„Wspomnienia gracza giełdowego” - Edvin Lefevre
Walka z rynkiem i niewidzialnym przeciwnikiem: Jesse Livermore i jego wewnętrzne demony
„Gracz giełdowy musi walczyć z wieloma niebezpiecznymi wrogami, których hoduje w sobie samym", powiedział dziennikarzowi Livermore. Ten cytat, jak żaden inny, oddaje esencję życia Jessego Livermore’a – człowieka, który wygrał i przegrał fortuny, ale największą walkę toczył nie z rynkiem, lecz z własnymi demonami. Był mistrzem analizy, spekulacji i ryzyka, a jednocześnie niewolnikiem emocji, które napędzały jego wzloty i upadki. Livermore wiedział, że w grze na giełdzie najważniejszym przeciwnikiem jest sam inwestor, jego chciwość, strach i zwątpienie. Niestety, nawet geniusz Wall Street, znający te prawdy jak nikt inny, nie zdołał się od nich uwolnić. Jego ostatnie chwile – spędzone w hotelowym salonie, w którym ostatecznie podjął najtragiczniejszą decyzję – są świadectwem tej nieustannej, wyniszczającej walki.
Znajdujący się na rogu 59. ulicy, The Sherry-Netherland to jeden z najbardziej rozpoznawalnych hoteli w Nowym Jorku. Ten monumentalny budynek, mierzący 170 metrów wysokości, był przez wiele lat najwyższym hotelem apartamentowym w mieście. Ze stacji metra Rockefeller Center dociera się do niego w kilka minut idąc wzdłuż Piątej Alei. Na przeciwko hotelu mamy wejście do Central Parku i obok znajduje się również legendarny Hotel Plaza. O ile okoliczne hotele przyciągają tłumy turystów, którzy chcą w ich wnętrzach napić się kawy, albo zrobić zdjęcie odtwarzając na przykład scenę z filmu „Kevin sam w Nowym Jorku", tak Sherry stoi zasłonięty rusztowaniami. Przed głęboko osadzonym wejściem do hotelu nie stoi bellboy, który odbierze walizki. Dopiero po minięciu pierwszych drzwi spotkamy się z recepcjonistą, który zapyta nas o powód wizyty. Jesteśmy turystami, kłamiemy na wejściu, ponieważ gdybyśmy ujawnili prawdziwy cel wizyty to prawdopodobnie w tym miejscu mógłbym skończyć reportaż, bo nie mielibyśmy żadnych nagrań i zdjęć ze środka. Hotele raczej nie nagłaśniają takich tragedii i jest to całkiem zrozumiałe. Szybko rodzą się plotki o duchach lub innych paranormalnych zdarzeniach, albo konkurencja może tworzyć legendy o „przeklętych pokojach".
(Autorzy zdjęć: Szymon Machalica i Michał Gaweł. Nowy Jork 2024 rok.)
Zdjęcie po lewej prezentuje współczesny wygląd hotelu od frontu, który niegdyś największy w tej okolicy - dzisiaj jest raczej milczącym dziadkiem i świadkiem historii. Natomiast zdjęcie po prawej to ostatnie co widział Livermore przed wejściem na ostatnią kolację do hotelu The Sherry.
„Człowiek może widzieć sytuację jasno i jednoznacznie, a mimo to zniecierpliwić się bądź poczuć wątpliwości, zanim rynek zrobi to, co zgodnie z jego prognozami miał zrobić. Właśnie z tego względu wielu bystrych ludzi z Wall Street, bynajmniej nie należących do leszczy, traci pieniądze. To nie rynek ich pokonuje - oni przegrywają sami ze sobą, ponieważ mimo ich kwalifikacji intelektualnych brakuje im niezbędnej cechy charakteru - umiejętności wytrwania przy swoim zdaniu".
Piąta Aleja i hotele wzdłuż niej tętnią życiem. Limuzyny i taksówki podjeżdżają nieustannie, a z budynków wychodzą goście konferencji, których obecność zdradzają wielkie identyfikatory. Bellboye hałasują walizkami, odprawiając gości w różnych językach świata. Jednak pod The Sherry nic się nie dzieje. Wejście do hotelu jest głęboko osadzone w bryle budynku, wyraźnie odstaje od sąsiednich obiektów. Po przekroczeniu progu panuje absolutna cisza. Cała przestrzeń hotelu oddaje charakter art déco, w którym każdy detal przywołuje klimat minionych lat. Budynek, który w przeszłości przechodził przez pożary, liczne renowacje i zmiany właścicieli, nie przypomina już dawnego blasku. Restauracja jest niewielka, gdyż pierwotny projekt powstawał w czasach prohibicji. Przeglądając historię hotelu, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że od samego początku w tym miejscu gromadzą się czarne chmury, negatywna energia. Sam budynek, niczym milczący przecinek w tym całym zgiełku, wydaje się emanować spokojem, który potwierdza te odczucia.
Jesse Livermore, pionier inwestowania siłą relatywną - recenzja
Ostatnie chwile legendy Wall Street
Jak wynika z relacji prasowych, ostatnie chwile Jessego Livermore’a rozegrały się w eleganckim salonie dla dżentelmenów w hotelu. To tam, w wieku 62 lat, zakończył życie, zostawiając po sobie list pożegnalny pełen emocji i goryczy. Adresowany do żony Niny, zawierał przejmujące słowa: „Jestem zmęczony walką. Nie jestem godzien twojej miłości. Jestem porażką”.
Ostatni dzień jego życia wydawał się zwyczajny. Obiad w hotelowym barze, krótki spacer i powrót na drinka – nic nie zwiastowało nadchodzącej tragedii. Zanim wszedł to jeszcze rzucił okiem na wejście do Central Parku i Piątą Aleję. Jednak za tą fasadą kryła się głęboka rozpacz. W salonie, tuż obok męskiej toalety, rozegrała się ostatnia scena jego życia. Pracownik hotelu, który go znalazł, pomyślał początkowo, że mężczyzna zasnął. Dopiero broń – Colt kaliber .32 – i ślady krwi ujawniły przerażającą prawdę.
(Autorzy zdjęć: Szymon Machalica i Michał Gaweł. Nowy Jork 2024 rok.)
Poszukiwanie śladów tragedii Livermore'a
„Bez zaufania do siebie, bez wiary we własny osąd sytuacji człowiek nie zajdzie daleko w tej grze. O trzech fundamentalnych warunkach sukcesu już wiedziałem - analiza ogólnych warunków ekonomicznych, zajęcie pozycji i trzymanie się jej. Potrafię czekać bez najmniejszego zniecierpliwienia. Potrafię czekać w obliczy nadchodzącej chwilowej zmiany trendu - wiedząć, że jest tylko tymczasowa".
Przekraczając próg hotelu, natychmiast wkraczam w świat, w którym czas zatrzymał się w złotej erze lat czterdziestych. Długi, sklepiony hol, zdobiony malowidłami na suficie, przyciąga uwagę bogactwem detali. Każdy fragment przestrzeni – od fornirowanych marmurem pilastrów po subtelne wzory na panelach ściennych – wydaje się nietknięty przez dekady. Pod stopami rozpościera się gruby, wzorzysty dywan, którego delikatne zużycie zdaje się jedynie podkreślać autentyczność miejsca. Lampy z abażurami rzucają ciepłe, przytłumione światło, nadając wnętrzu intymny, a jednocześnie majestatyczny charakter.
Na każdym kroku czuć szlachetność minionych czasów – elegancko ustawione fotele, ciężkie zasłony i ozdobne konsole przywołują ducha epoki, kiedy hotel był świadkiem największych triumfów i tragedii na Wall Street. To miejsce pachnie historią, elegancją i subtelnym wspomnieniem dawnego luksusu. Spacerując po korytarzach, patrząc na sufit zdobiony sztukaterią, można niemal poczuć obecność dawnych gości, którzy zasiadali w tych samych fotelach, omawiając najnowsze plotki z parkietu.
W dłoni trzymam telefon z archiwalnym zdjęciem, próbując porównać przeszłość z teraźniejszością. Ku mojemu zaskoczeniu, niewiele się zmieniło – układ mebli, ornamenty i atmosfera są niemal identyczne. Czas w tym miejscu zdaje się nie płynąć, jakby hotel z dumą opierał się nowoczesności, trwając wiernie przy swojej historii.
Wnętrze hotelu jest puste i obecność jakichkolwiek gości zdradzają bagaże przy szatni. Jesteśmy tylko w piątkę – Michał, nasz fotograf/operator i ja oraz dwóch pracowników hotelu: recepcjonistka oraz bellboy przy windzie. Od momentu przybycia spędzamy kilka chwil na robieniu zdjęć i nagrywaniu filmów. Pracownicy nie zwracają na nas uwagi, może dlatego, że wyglądamy jak zwykli turyści, którzy odwiedzają to miejsce, by uchwycić jego atmosferę. Kiedy jednak decyduję się na pierwszy krok, mówiąc recepcjonistce, że szukam miejsca, w którym zastrzelił się Jesse Livermore, nie rozumie, o kim mowa. Zaskoczona, odrzuca pytanie, więc pokazuję jej artykuły z tamtej epoki, opowiadając o dramacie, który rozegrał się tu w 1940 roku. Młoda dziewczyna przez chwilę wpatruje się we mnie, po czym ponownie stwierdza, że nic nie wie, i sięga po telefon.
Zgodnie z planem udajemy się do bellboya, starszego mężczyzny azjatyckiego pochodzenia, by spróbować raz jeszcze. Pokazuję mu te same artykuły i pytam, czy słyszał o samobójstwie Livermore’a, czy są może jakiekolwiek ślady po tej historii, może tabliczka. Patrzy na mnie przez moment, po czym odpowiada, że nigdy nie słyszał o tej opowieści i wcale nie rozumie, dlaczego pytam. Michał i ja spojrzeliśmy na siebie, doskonale wiedząc, że pracownik dobrze wie, o co chodzi. Atmosfera zaczyna gęstnieć, więc postanawiamy jeszcze raz rozejrzeć się po wnętrzu. Nagle, niczym znikąd, pojawia się wysoki ochroniarz, który pyta, w czym jest problem. W tym momencie już nie możemy udawać turystów – recepcjonistka zapewne przekazała mu nasze pytania. Nie zdążyłem pokazać mu artykułów, gdyż ochroniarz natychmiast nakazał nam opuścić hotel. Zaczęliśmy kierować się ku wyjściu, ale przed ostatnim zdjęciem zauważyłem kolejne pomieszczenie, które chciałem uwiecznić. Ochroniarz, widząc to, krzyknął i ruszył w naszą stronę, starając się zasłonić obiektyw ręką. W tej chwili poczuliśmy, że atmosfera staje się zbyt gorąca. Ostatni raz rzuciliśmy okiem na miejsce, które mogło być miejscem tragicznym końca Livermore’a, po czym musieliśmy opuścić hotel.
To syn, Jesse Jr., był zmuszony do zidentyfikowania zwłok ojca. W gazecie czytamy, że początkowo obie panie Livermore – jego żona i matka – były tak zrozpaczone, że nie mogły stawić się na miejscu. To syn, w chwili nieopisanej traumy, był tym, który musiał potwierdzić, że ciało to należało do legendarnego spekulanta, który przez całe swoje życie zderzał się z rynkowymi fortunami i katastrofami. „Nic na to nie poradzę, to jedyne wyjście” – lakonicznie napisał Livermore, wyrażając ostatnią desperację. Mimo swoich sukcesów, bogactw, a także licznych upadków, nie potrafił znaleźć ukojenia w życiu. Jego historia to opowieść o człowieku, który próbował, mimo przeszkód, zdobyć czwórkę fortun, ale nigdy nie odnalazł spokoju – ani w pieniądzach, ani w samym sobie. A śmierć, która nadeszła w tej samej hotelowej przestrzeni, która pamiętała wszystkie jego triumfy i tragedie, zdaje się stanowić ponure, a zarazem nieuniknione zakończenie tej tragicznej opowieści.
* - cytaty pochodzą z książki „Wspomnienia gracza giełdowego", tłum. Marcin Mrowiec
[PODCAST] Niemcy to chory człowiek Europy. Lejb Fogelman
Opcjonalnie: https://zagranica.strefainwestorow.pl/