A co jeśli sukces inwestycyjny Warrena Buffetta czy Jima Simonsa to... kwestia szczęścia?!
Codziennie na rynek inwestycyjny na całym świecie wchodzi ileś tysięcy nowych inwestorów, a kilkunastu doświadczonych matematyków czy zarządzających zakłada swój fundusz w nadziei, że osiągnie sukces. Pytanie w jakim stopniu ich sukces jest dziełem przypadku.
Wszyscy zachwycamy się umiejętnością analizy fundamentalnej Warrena Buffetta czy zdolnościami matematycznymi Jima Simonsa, twórcy jednego z najlepszych funduszy inwestycyjnych na świecie Medallion. A co jeśli nasze zachwyty nie są do końca i w pełni uprawnione, bo... ich sukces to kwestia przypadku?
Czy Warren Buffett to dziecko przypadku
Swego czasu w Baltimore i okolicach mnóstwo obywateli amerykańskich otrzymało serię niezwykle trafnych prognoz inwestycyjnych od pewnego biura maklerskiego. I zdecydowało się w końcu, po kolejnej niezwykle trafnej prognozie, powierzyć mu całe swoje oszczędności. Pieniądze przepadły.
Okazało się, że oszuści zbudowali mechanizm, który polegał na wysyłaniu do olbrzymiej grupy potencjalnych klientów dwóch skrajnie różnych prognoz – któraś zawsze okazywała się trafiona. Do tej grupy, która otrzymała trafną prognozę wysyłali kolejną „rozdwojoną” prognozę i tak do skutku, aż łapali „jeleni” wierzących w to, iż istnieje broker o 100-procentowej skuteczności prognoz inwestycyjnych. Sprawa jest znana jako „Baltimore stockbroker scam”, czyli “oszustwo na brokera z Baltimore”.
Ta historia jest nie tylko ostrzeżeniem, ale może też rodzić pewne refleksje. Jeśli bowiem weźmiemy pod lupę odpowiednio dużą próbkę, to doszukamy się w niej zawsze skrajności. W grupie 1 mld ludzi będą zarówno geniusze, którzy przechodzą do historii dzięki swoim odkryciom czy osiągnięciom naukowym, jak i seryjni mordercy. Będą tam także wielcy inwestorzy, znani z głównych stron biznesowych portali.
Jeśli chodzi o najlepszych inwestorów, powstaje pytanie: z jak dużej próbki się oni wywodzą? Przecież gdy Warren Buffett zaczynał karierę, wraz z nim, mniej więcej w tym samym czasie, rozpoczynało ją tysiące albo dziesiątki tysięcy inwestorów w USA, oraz setki tysięcy na całym świecie. Zaczyna więc świtać myśl, że w osiągnięciach Warrena Buffetta może być duża doza szczęścia. Że jest on właśnie tą skrajnością, którą widzimy jak na dłoni i którą się zachwycamy, a która jest po prostu emanacją praw matematyki, efektem działania rachunku prawdopodobieństwa, a może raczej należałoby napisać – dzieckiem przypadku.
Zobacz także: Syn Warrena Buffetta jest artystą i filantropem. Poznaj Petera Buffetta, którego nie interesują inwestycje
Nic dwa razy się nie zdarza...
Idąc dalej, powstaje pytanie, na ile przypadkowy jest sukces funduszu Medallion Jima Simonsa. Bije on na głowę zarówno szeroki rynek, jak i osiągnięcia Warrena Buffetta. Fundusz bazuje na zbieraniu niesamowitej ilości danych na temat zachowania cen akcji czy indeksów i doszukiwaniu się w tych zachowaniach pewnych zależności.
Pytanie jednak, jak bardzo te zależności są przypadkowe. Niektórzy ekonomiści, szczególnie ci związani ze szkołą austriacką, wskazują bowiem, że statystyka w ekonomii to wielkie kłamstwo. Dane wprowadzają w błąd, bo opisują za pomocą cyfr jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne zdarzenia, które miały miejsce w pewnym momencie i już nigdy więcej w taki sam sposób, w tym samym otoczeniu, nie mają prawa się powtórzyć. Takie ostrzeżenia przed poleganiem na danych znajdziemy zarówno u Ludwiga von Misesa w jego dziele „Ludzkie działanie”, jak i u Murraya Rothbarda.
„Trzeba o tym nieustannie przypominać, ponieważ dziś teorii cen przeciwstawia się często statystyczne opracowania danych dotyczących cen. Tymczasem jako taka statystyka dotycząca cen budzi wątpliwości. Jej podstawy są niepewne, gdyż okoliczności najczęściej nie pozwalają na porównywanie różnych danych, łączenie ich w szeregi i obliczenie średnich. Statystycy, z zapałem posługując się działaniami matematycznymi, ulegają pokusie, by lekceważyć nieporównywalność danych. Informacja, że określona firma sprzedawała w konkretnym dniu buty określonego rodzaju po 6 dolarów za parę stanowi opis zdarzenia historii gospodarczej. Badanie kształtowania się cen butów w latach 1923-39 będzie jednak oparte na domysłach, choćby posłużono się w nim najbardziej wyrafinowanymi metodami” – napisał Mises w „Ludzkim działaniu” (s. 284 wydania polskiego z 2007 r.).
Jeśli więc zdamy sobie sprawę, że codziennie na rynek inwestycyjny na całym świecie wchodzi ileś tysięcy nowych inwestorów, a kilkunastu doświadczonych matematyków czy zarządzających zakłada swój fundusz w nadziei, że osiągnie sukces, to zrozumiemy, iż próbka, z której wywodzą się Buffett czy Simons, jest naprawdę duża. I pojmiemy wtedy, że „przypadkowość” Buffetta czy Simonsa nie jest wykluczona, a nawet jest wielce prawdopodobna.
Tym bardziej, że Buffett wiele razy łamał podstawowe reguły inwestowania, np. kupując „pod korek” akcje firmy ubezpieczeniowej GEICO – i miał wtedy mnóstwo szczęścia, że ta koncentracja portfela wyniosła go na o wiele wyższy poziom zamożności. Gdyby ta próba się skończyła inaczej, nikt dziś nie słyszałby o Warrenie Buffetcie z Omaha...
Zobacz także: Jak inwestowałby Benjamin Graham gdyby działał na polskiej giełdzie? (część I)
Buffett sam przyznaje, że jest farciarzem
Co ciekawe, sam Warren Buffett jest zdania, że miał wiele szczęścia w życiu i właśnie m.in. dzięki fartowi znajduje się w tym miejscu, w jakim się znajduje: jest najbogatszym i najbardziej poważanym inwestorem na świecie. Problem roli szczęścia w swoim życiu i karierze poruszał co najmniej dwukrotnie podczas walnych zgromadzeń akcjonariuszy Berkshire Hathaway w 1997 i 2013 roku. Za każdym razem podkreślał dużą rolę tzw. loterii owariańskiej (miejsce i czas naszych urodzin są kwestią losową).
- Nie ma najmniejszej wątpliwości, że fakt, iż urodziłem się w USA w latach 30-tych XX wieku to było olbrzymie ułatwienie. Nawet urodzenie się jako mężczyzna miało wielki wpływ na mój sukces. Nie miałbym takich samych możliwości, gdybym urodził się kobietą – podkreślał Buffett w 2013 roku. – Timing mógł być jeszcze lepszy, bo gdybym urodził się 5 lat wcześniej, zarobiłbym więcej, ale z drugiej strony gdybym urodził się 10 lat później zarobiłbym mniej, więc nie narzekajmy. Cieszę się, że ominął mnie Wielki Kryzys i związany z nim krach na akcjach. Dobrze się stało, że gdy byłem młody nie było telewizji – dodawał.
Co ciekawe, zdaniem Buffetta, dzieci które rodzą się w tej chwili w USA są generacją największych szczęściarzy w historii.
- Zazdroszczę im. Prawdopodobnie będzie to najbardziej szczęśliwa generacja ludzi, jacy kiedykolwiek się urodzili. Będzie im się wygodnie i dostatnio żyło, będą mogli osiągać dużo na każdym polu, także na polu inwestowania. Nie można stwierdzić, czy USA będą się rozwijać w kolejnych dekadach tak szybko, jak w latach 1950-2000, gdy ja zrobiłem majątek, ale zapewne nie będą złym środowiskiem do inwestowania – podsumował Buffett.
Jakie z tego wszystkiego płyną wnioski dla przeciętnego inwestora? Przede wszystkim powinien pamiętać, że nie wszystko zależy od niego. Że do osiągnięcia wielkiego sukcesu potrzebne jest też szczęście, a nie tylko talent i wiele pracy. Idąc dalej, inwestorzy nie powinni łatwo poddawać się po ewentualnych niepowodzeniach, a także nie stawiać sobie zbyt wysoko poprzeczki. To nie oznacza, że nie trzeba się starać i że nie należy grać o najwyższe stawki, ale można to robić bardziej na luzie, pamiętając o tym, że cały czas działa coś takiego, jak koło fortuny.
Artykuł zainspirowany tekstem “Investors, Randomness, and Entrepreneurial Thinking” Joakima Booka, który został opublikowany na blogu Mises Institute.