Punktowe a portfelowe podejście do ryzyka
Z postów na większości giełdowych for internetowych wynika, że wielu z nas podejście do tematu ryzyka ogranicza do wystawienia zlecenia stoploss, ograniczającego maksymalną, akceptowalną stratę z pojedynczej transakcji. Jeśli ktoś już stawia stoplossy (co wcale nie jest takie oczywiste dla sporej rzeszy inwestorów), to zdecydowana większość inwestorów wystawia stopy punktowe, np. 15, 20 czy 50 pkt. Część broni się elastycznie pod/nad ważnymi poziomami technicznymi, jednak praktycznie nie spotyka się inwestorów piszących o portfelowym podejściu do ryzyka.
Prosty przykład teoretyczny:
Załóżmy, że mam w portfelu 50 tys. PLN do wykorzystania na rynku lewarowanym. Po wejściu na rynek zawsze stopuję się na -20 pkt. Jeśli gram jednym kontraktem, to te akceptowane 20 pkt (200,- PLN) straty jest zaledwie 0,4% częścią wartości mojego portfela, przy zaangażowaniu 2,8% jego wartości w depozyt zabezpieczający (oczywiście jest to założenie w warunkach przeciętnej zmienności, gdyż kiedy zmienność rynku rośnie, to wielkość depozytu jest podnoszona).
Jeśli na rynek wchodzę 3 kontraktami, to z owych 20 pkt akceptowanej straty na wykresie robi się 60 pkt (600,- PLN) realnej straty w portfelu, przy wielkości utraty 1,2% całego portfela i zaangażowaniu 8,4% wartości portfela w depozyt.
Jeśli jestem hardcorowcem i przy budżecie 50 tys. złotych zagrywam 5 kontraktami, na które muszę przeznaczyć 14% swojego portfela, to owe 20 pkt widoczne na wykresie stanowi dla mnie 100 pkt (1.000,- PLN) realnej straty przy 2% utracie wartości portfela.
Stąd też ewentualny ciąg strat przy myśleniu punktowym, całkowicie niezależnym od świadomości mojego budżetu, może w postępie geometrycznym spustoszyć cały portfel, gdyż po każdej kolejnej stracie mój uszczuplony budżet będzie generował coraz wyższy procentowy stosunek straty w budżecie mimo, iż na wykresie ciągle tracę "tylko" po 20 pkt. Co z tego, że wciąż stać mnie na wystawianie do karnetu zleceń po 5 kontraktów, skoro za każdym razem procentowo ryzykuję coraz więcej? Ten sam 1000 zł z aktywacji 20 pkt. stop lossa boli 2% stratą przy budżecie 50 tys. PLN, ale już 3,3% stratą przy budżecie 30 tys. PLN, a jeśli doprowadzę do stanu konta równego 10 tys. PLN, to ta jedna 20 pkt strata stanowić będzie już 10% wartości portfela!!! Przecież to czystej wody nieodpowiedzialność!
Dlatego też w celu minimalizacji, a docelowo neutralizacji ryzyka portfelowego staram się redukować wielkość pozycji na odpowiednich poziomach, kiedy dobrze ustaliłem kierunek ruchu cen.
Przykład praktyczny:
Zagrywamy 3 kontraktami. Jeśli rynek wyrzuca nas uruchomionym stoplossem z pozycji to dyskusji nie ma. Jeśli jednak rynek podąży w ”naszym” kierunku i tuż przed zamknięciem sesji mamy nominalnie +20 pkt na koncie, ale w końcówce rynek ugrzązł na wsparciu/oporze i nie wiadomo jakie nastroje panować będą następnego dnia, a my w trosce o swój portfel chcemy zminimalizować ryzyko, ale równocześnie chcemy pozostać na rynku z nadzieją dalszego pozytywnego dla nas obrotu sprawy, to na fiksingu oddajemy 1 kontrakt, inkasując 200 zł premii za posiadanie racji. Jeśli kolejnego dnia zastopujemy się „po prowizji” to nawet jeśli rynek zmieni kierunek, w naszym portfelu przybyło 200 zł. Jeśli podniesiemy stopa z -20 na -8 pkt to też nawet po zapłaceniu prowizji maklerowi, praktycznie (2 zł straty możemy przemilczeć) nie będziemy stratni na tej pomyłce, gdyż zainkasowane dzień wcześniej 200 zł z redukcji posiadanej pozycji pokryje nam owe 8 pkt (160 zł) nominalnej „wykresowej” straty + zapłaci prowizję. Krótko mówiąc: racji nie mieliśmy, gdyż rynek zamknął naszą pozycję na 8 pkt stracie widocznej na wykresie, ale też nie straciliśmy pieniędzy, bo redukcja pozycji na fiksingu zredukowała kapitałowe ryzyko naszego wejścia DO ZERA! Chodzi o by zarabiać pieniądze, a nie zrealizować kreski widoczne na wykresach, prawda?
Jeśli rynek dalej podąża w „naszym” kierunku, to przy pierwszej korekcie, która na 100% nadejdzie, zawsze możemy dołączyć do ruchu oddanym kontraktem i podnieść stop na racjonalny poziom, gwarantujący nam bezwzględny zysk z zajętej pozycji. W takim przypadku temat ryzyka kapitałowego dla naszego portfela praktycznie przestaje istnieć.
Oczywiście przy tej samej okazji możemy rozważyć przykład odwrotny (wielce prawdopodobny na różnych forach gdzie większość internautów delektuje się chwaleniem po jakich cenach zajęli pozycje i po jakich zamknęli). Kiedy wchodzimy na rynek, a ten podąża w „naszym” kierunku, zacierając ręce w liczeniu coraz większego zysku powiększamy pozycję np. co 30 pkt. Nagle rynek się załamuje, więc całość zamykamy 20 pkt ponad wejściem. Na forum chwalimy się, że mimo zwałki „zarobiliśmy” 20 pkt., a prawda portfelowa jest zgoła inna, bowiem jesteśmy 50 pkt w plecy. Niby zamknęliśmy pozycję +20 pkt w kierunku ruchu, a jednak w portfelu nastąpił przeciąg wywiewając nam gotówkę.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że w sieci zostaliśmy „guru” skuteczności.
Osobnym tematem jest zasygnalizowane powiększanie pozycji, kiedy rynek idzie w pożądanym przez nas kierunku. Temat jest o wiele obszerniejszy niż bezwzględne aktywowanie stoplossa, ale warto mieć własne przemyślenia, gdyż w ogromnym stopniu zmienia to księgowość w naszym portfelu. Nie ciułanie punkcików zmusi nas do corocznego zapłacenia podatku, ale realna kontrola przepływów finansowych!
Moim skromnym zdaniem znacznie ważniejszym od szukania „bezbłędnych” technik transakcyjnych, rewelacyjnych metod przewidywania przyszłych zdarzeń lub też kreowania cudownych algorytmów do systemów gry mechanicznej jest przemyślana strategia zarządzania kapitałem z perspektywy portfela, a nie pojedynczych transakcji. Idąc tą drogą rozumowania można nawet udowodnić, że przy zastosowaniu odpowiednich założeń wejść/wyjść oraz zasad zarządzania ryzykiem z perspektywy zarządzania wielkością pozycji można systematycznie zarabiać na… rzucie monetą, a także że nie sztuką jest na rynek wejść (w dowolnym z resztą kierunku jak i momencie), ale sztuką jest z rynku wyjść (lub wychodzić jeśli zastosujemy wyżej opisany sposób redukowania wielkości pozycji), bo to wyjście, a nie wejście, determinuje ostatecznie nasze rozliczenia z fiskusem.